Czwartek wieczór - telefon: "Jest tydzień misyjny i w niedzielę dzieci będą niosły dary do ołtarza przebrane za inne narodowości. Adasiowi przypadł Indianin. Możemy na Ciebie liczyć?". No przecież nie mogłam odmówić, prawda? Do naszej misji katolickiej w Marly nie przychodzi wiele osób, choć dzieciaków ostatnio sporo jest, ale przecież Adasiowi bycie Indianinem na pewno się spodoba.
W piątek rano ruszyliśmy do sklepów w poszukiwaniu stroju. No i co - no właśnie nic. Nie znaleźliśmy nic w odpowiednim rozmiarze i przystępnej cenie.
Trzeba by więc coś uszyć, ale tu też pojawia się problem. Sklepów z materiałami tutaj też za wiele nie ma, ale od czego wyobraźnia. Poszewka na poduszkę w kolorze beżowym (kupiłam nową ma się rozumieć) da się przecież przerobić na chłopięcą indiańską tunikę, do tego pióropusz (piórka akurat mają w sklepie hobbistycznym), pod spód koszula w kolorze khaki i beżowe spodnie i oto jak się mój mały Indianin prezentował:
I boliwijska stuła, którą niósł do ołtarza:
Wiem, że nie wyszło mi to zbyt idealnie. To moje drugie podejście do szycia (pierwsze było dawno, dawno temu), bez żadnego wykroju, mierzone po kawałku na synku no i dopiero uczę się obsługi nowej maszyny. Zadowolona jednak jestem, tym bardziej, że strój bardzo się wszystkim podobał.
Miłego dnia:)
2 komentarze:
Strój wyszedł Ci rewelacyjnie!!! A synek wygląda w nim jak prawdziwy wódz ;)
Świetny strój! To mi przypomina czasy, kiedy moje chłopaki bawili się w indian. Produkowałam wtedy pióropusze i łuki :)
Fajny blog, piękne prace :)))
pozdrawiam serdecznie!
Prześlij komentarz